Od 1921 r. uczył się w szkole ludowej w Chorzowie, a w 1925 r. został
przyjęty do Państwowego Gimnazjum Klasycznego w Królewskiej Hucie. Miał dwie siostry i
brata. W rodzinie nazywano go zdrobniale „Hanikiem”. Był przedstawicielem pierwszego
pokolenia Górnoślązaków wychowanych w wolnej Polsce. Udzielał się w harcerstwie i sporcie.
Pasjonowała go piłka ręczna w której osiągnął wiele sukcesów, m.in. był reprezentantem
Górnego Śląska w piłce ręcznej 11-osobowej. Działał również w Katolickim Stowarzyszeniu
Młodzieży, występując w amatorskich przedstawieniach teatralnych.
16 czerwca 1925
roku, otrzymał sakrament bierzmowania. Udzielił mu go w kościele św. Jadwigi w Chorzowie
administrator apostolski na Górnym Śląsku ks. August Hlond. Przyjął imię Stanisław (zapewne
na cześć św. Stanisława Kostki, patrona młodzieży).
W 1934 r. idąc za głosem powołania, wstąpił do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie. 25 czerwca 1939 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Stanisława Adamskiego w kościele pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach. 27 czerwca 1939 r. odprawił Mszę św. prymicyjną w rodzinnej parafii pw. św. Marii Magdaleny w Chorzowie Starym. Na krótko podjął tam pracę. Następnie został wikarym w parafii pw. św. Józefa w Rudzie Śląskiej, gdzie proboszczem był ks. Jan Skrzypczyk.
Impulsem do jego aktywności konspiracyjnej są odwiedziny kolędowe w swej parafii pw. św. Józefa w Rudzie Śląskiej na przełomie 1939/1940 roku. Spotyka się wówczas ze skrajną biedą tych, którym ojców i synów aresztowano albo zabito w czasie terroru, jaki na Górnym Śląsku rozpoczął się zaraz na początku niemieckiej okupacji we wrześniu 1939 r. Jego kolega rocznikowy ks. Konrad Szweda, który był więźniem niemieckich obozów koncentracyjnych i jako jeden z pierwszych badał okoliczności aresztowania ks. Machy, napisał w listopadzie 1951 r. w „Gościu Niedzielnym” o tej inicjacji: „Budzi się w nim franciszkański duch jałmużnika. Wyciąga rękę i zbiera datki dla ofiar wojny. Sam zanosi zapomogi, pociesza matki i biedne dzieci”. Wkrótce znajdzie pomocników i rozszerza akcję dobroczynną na całą okolicę. Przyjmuje ona później formę konspiracji, zainicjowanej przez prefekta Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie ks. Józefa Rzychonia CM, który zakłada w Rudzie inspektorat rudzko-chorzowski Polskiej Organizacji Zbrojnej, na której czele stawia ks. Machę, kontaktując go z klerykiem Joachimem Gűrtlerem, postaci wyjątkowo pięknej i odważnej. W grupie działają głównie harcerze, wychowankowie gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Rudzie Śląskiej. Placówka otrzymuje pseudonim „Konwalia”, ale z działalnością wojskową, jak się wydaje, niewiele miała wspólnego. Obejmowała jednak szeroki teren, nie tylko Rudę Śląską, ale także Orzegów, Godulę, Lipiny, Chropaczów, Łagiewniki, Bielszowice, Pawłów, Kończyce i Makoszowy. Według szacunków historyków, w kręgu oddziaływania „Konwalii” mogło być nawet kilka tysięcy ludzi, organizujących pomoc, a przede wszystkim oczekujących na wsparcie.
Niemcy od dawna byli na tropie konspiratorów, a szczegółowe informacje zdobyli po aresztowaniu w październiku 1940 r. Karola Kornasa, szefa sztabu śląskiej organizacji Służba Zwycięstwu Polsce, a później Związku Walki Zbrojnej. Jego wymuszone torturami w śledztwie zeznania spowodowały także aresztowania grupy ks. Machy. Jej rozpracowanie trwało kilka miesięcy. Wiosną 1941 r. ks. Macha był dwa razy wzywany na gestapo, ale skończyło się tylko na przesłuchaniach. Być może była to także okazja, aby zrobić mu fotografie, które później wykorzystywano w pracy operacyjnej. Aresztowanie nastąpiło 5 września 1941 r. na dworcu w Katowicach. Gestapo znalazło przy nim listę osób, którym pomagali oraz inne dokumenty wskazujące, że zbierali pieniądze i przekazywali je potrzebującym. Lista była jednym z głównych dowodów w późniejszym śledztwie i procesie całej grupy. W tym samym dniu w Rudzie Śląskiej zostali aresztowani ludzie z siatki ks. Machy: m.in. Joachim, Stefan i Józef Gűrtlerowie, Jerzy Hulok, Leon Rydrych, Joachim Achtelik i Józef Stargala, Wilhelm Gajowski. Rudolf Koj, Teodor Tkocz, Alfred Musiał, Sebastian Jaskuła. Wymienia ich Joachim Gűrtler, którego gryps jest jednym z najważniejszych dowodów z pierwszej fazy śledztwa, które toczyło się w więzieniu śledczym w Mysłowicach pod nadzorem szefa katowickiego gestapo Rudolfa Mildnera, wyjątkowego sadysty.
Czekali na niego w dwóch celach: w jednej 5, w drugiej 7 osób. Gdy wszedł do celi po lewej stronie korytarza, zamarł. Wśród przygotowujących się do egzekucji dostrzegł ks. Jana Machę, którego znał od 5 miesięcy. Systematycznie go spowiadał i komunikował. Jak zanotował w swych wspomnieniach, które spisał w 1965 r. na podstawie notatek, sporządzanych na bieżąco w tzw. czerwonym zeszycie, wprawdzie wiedział, że wikary z Rudy Śląskiej jest skazany na śmierć, ale nie spodziewał się najgorszego. Zwłaszcza że czytał petycję wikariusza generalnego ks. Franciszka Woźnicy, zarządzającego diecezją katowicką po wygnaniu biskupów do niemieckich władz o uwolnienie skazanego kapłana. Liczył więc na to, że kara śmierci zostanie zamieniona na więzienie. Księża ginęli w obozach koncentracyjnych, ale żadnego dotąd nie wysłano na gilotynę. Zapamiętał z tamtej nocy, że oczekujący na egzekucję zachowywali się spokojnie.
Część była wyraźnie przygnębiona, inni pisali listy i żegnali się z kolegami. Wraz z ks. Machą tej nocy mieli zginąć jego przyjaciele z konspiracji: kleryk Joachim Gűrtler oraz Leon Rydrych. Jak zanotował ks. Besler, w ostatniej rozmowie przekonywali, że Polska znów tu będzie i żałowali, że nie doczekają tych czasów. Historia dopisała tragiczną puentę do tych słów. W tym samym więzieniu 3 lata później został przez władze komunistyczne stracony Stefan Gűrtler, brat Joachima, jeden z „żołnierzy wyklętych”. Ksiądz Macha ostatnie chwile wykorzystał, aby poprosić kapelana o przekazanie pożegnania wszystkim, którzy się o niego troszczyli, a zwłaszcza biskupowi, wikariuszowi generalnemu, swemu proboszczowi ks. Janowi Skrzypczykowi oraz przyjacielowi i koledze rocznikowemu ks. Antoniemu Gaszowi. Temu ostatniemu przekazał także swój brewiarz i kielich, którego używał w parafii w Rudzie Śląskiej. Osobne słowa podziękowania skierował pod adresem rodziców.
Później poprosił o spowiedź. Władze więzienne udostępniły ks. Beslerowi pustą celę, gdzie wszystkich wyspowiadał. Przed północą gilotyna zaczęła swą pracę. Ks. Machę stracono jako ostatniego z tej grupy, 15 minut po północy 3 grudnia 1942 r. Jak odnotował ks. Besler: „Pamiętam, jak prowadzono ks. Machę w ten sposób, eskortowany z obu stron przez dwóch hauptwachtmeistrów (stopnie podoficerskie w Policji Porządkowej) i jak podniósł po raz ostatni oczy ku niebu gwiaździstym i znikł w drzwiach kaźni śmierci”. Jego ciała nigdy nie wydano rodzinie. Ks. Besler dowiedział się, że ciała więźniów politycznych po zgilotynowaniu były przewożone do KL Auschwitz, gdzie je palono. W liście pisanym na kilka godzin przed egzekucją ks. Macha prosił rodzinę, aby urządziła mu na cmentarzu „cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie »Ojcze nasz«”. Jego prośba została spełniona po latach, kiedy z inicjatywy kolegów rocznikowych w październiku 1951 r. powstał symboliczny grób ks. Jana na starym cmentarzu parafii św. Marii Magdaleny w Chorzowie Starym.