Tak rozumiem rolę nowego błogosławionego Ks. Damian Bednarski
Od czasu do czasu słyszę pytanie: czy my potrzebujemy świętych? Czy nie lepiej nawiązać relacje bezpośrednio z Bogiem bez pośrednictwa świętych? Oczywiście, że o to chodzi! Ale jestem o tym osobiście przekonany, że tajemnica świętych obcowania to nie tylko jedna z prawd wiary, ale to głębokie doświadczenie Kościoła i cząstka Tradycji niezwykle cenna. Jest takie zdjęcie bł. Pier Giorgio Frasattiego: oto widzimy tego młodego Włocha stojącego na szczycie górskim. Na twarzy widać radość, zadowolenie. Osiągnął cel. Wspiął się. Patrzy na swych przyjaciół wciąż zawieszonych między podnóżem góry a jej wierzchołkiem. Pier trzyma w ręku linę. Podciąga nią do góry i zarazem asekuruje swoich towarzyszy. Często wracam do tej fotografii (dziękuję ks. Arkadiuszowi Noconiowi, że ją zamieścił na okładce swej książki „Święci bo nie udawali świętych”), gdy próbuję wytłumaczyć rolę świętych. A ona właśnie na tym polega! Święci, to ci, którzy już doszli na szczyt, do celu. Są spełnieni. Ale nie zapominają o tych, co jeszcze w drodze. Podciągają nas do góry, do Boga, do nieba. Asekurują i pomagają osiągnąć cel. I można sobie wyobrazić, że doszlibyśmy bez ich wsparcia. Ale czy jednym z ważnych wymiarów Kościoła nie jest wspólnotowość? Tajemnica obcowanie świętych to tajemnica wspólnoty.
I tak też rozumiem rolę nowego błogosławionego ks. Jana Machy. W Positio przygotowanym w Kongregacji do Spraw Świętych ważnym punktem było pokazanie aktualności i wyjątkowości przesłania jego życia, działalności i męczeńskiej śmierci. Warto więc postawić sobie pytanie o to, w czym moglibyśmy naśladować ks. Machę? Czego nas uczy?
Modlitwa i relacja z Bogiem.
Święci są ważni. Bo oni znaleźli Boga. Znaleźli to, co jest najistotniejsze. Głęboką relację ks. Jana z Bogiem odsłaniają, moim zdaniem, listy więzienne. To intymne teksty, których przecież nie pisał z myślą, że kiedyś będą czytane publicznie, że będą analizowane… To zapis jego uczuć i przeżyć. Niezwykle ważnym elementem codziennego życia więziennego była dla niego modlitwa. Przynosiła mu ukojenie, dawała siłę, przywracała nadzieję. W więzieniu nie mógł odprawiać mszy św. Dopiero po przeniesieniu z więzienia mysłowickiego do Katowic mógł regularnie korzystać z posługi kapelana więziennego. Wielką radością było dla niego móc się spowiadać i raz w tygodniu przyjmować komunię św. Żalem go napełniało to, że nie mógł spełniać się jako duszpasterz przy ołtarzu. W jednym z listów pisał: „Jest mi bardzo ciężko, że nie mogę brać udziału w tych pięknych ceremoniach Wielkiego Tygodnia. Jest mi bardzo smutno jak słyszę jak dzwony kościelne dzwonią Jestem w ten czas w myślach tam przy ołtarzu, który jest około 200 m oddalony od mojej celi” (2 IV 1942). O tym, jak wielką wartością była dla niego obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie pisał tak: „Wczoraj znowu mogłem przyjąć komunię św. Och, jak ja się cieszę, że mogę się spowiadać i przyjmować komunię św., że mam okazję i mój kochany Zbawca jest moim jedynym Pocieszycielem i moim Życiem” (10 VIII 1942). Temat modlitwy pojawia się w każdym liście. Nie tylko prosił o modlitwę, ale też zapewniał o swojej pamięci duchowej za bliskich. Pociechą był dla niego różaniec.
Do końca miał ogromne zaufanie do Pana Boga i Jego planów względem niego. Przebija to ze słów listu: „Ja mam wielką nadzieję w miłosierdzie Boże i Opatrzność Boską. (…) Kogo Bóg kocha, temu szuka On schronienia” (2 VII 1942). Swoich bliskich też zachęcał do ufności: „Módlcie się, wierzcie i miejcie mocną nadzieję, a będzie znowu dobrze” (6 X 1942). I godzi się z wolą Bożą: „Jak jest ciężko z życiem się żegnać, ale jeżeli to wola Boga to trzeba się zgodzić” (21 VII 1942). To zdanie świadczy też o tym, że kochał życie, że nie było w nim zniechęcenia. Nie miał żalu do Pana Boga.
„Ja mam wielką nadzieję w miłosierdzie Boże i Opatrzność Boską. (…)”Zaufanie do Boga
Jeszcze na trzy godziny przed śmiercią zapewniał, że ma wiarę w miłosierdzie Boże: „Idę przed Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla Niego, ale nie było mi to dane” (2 XII 1942) i wyrażał wiarę, że spotka się w niebie z najbliższymi: „Do widzenia tam w górze u Wszechmogącego” (2 XII 1942).
Boży człowiek
Jestem przekonany, że taka postawa wiara nie zrodziła się w dramatycznych okolicznościach uwięzienia. On po prostu był Bożym człowiekiem. Za karty i mury więzienne przeniósł to, czym żył. Męczeństwo tylko uszlachetniło jego więź z Bogiem. Ks. Jan Macha jest wzorem konsekwentnego budowania więzi z Bogiem i wierności, której nic nie jest w stanie zaburzyć. I w tym przejawia się aktualność jego postawy. Ma nam przypominać, że wierność zawsze jest w cenie. Ale wierność też kosztuje. Ona ma swoją cenę. Tak, ks. Jan Macha ma nas podciągnąć w wierności. Przypominać, że ma sens wierność kapłańska, wierność małżeńska, wierność w przyjaźni.... Żeby słowa dawane Panu Bogu i ludziom traktować na serio.
Relacja z drugim człowiekiem.
Ks. Jan od modlitwy, adoracji Boga, Eucharystii szedł do bliźniego. I to już od młodości. Zawsze chętny gotowy do pomocy w domu rodzinnym, zaangażowany w szkole, przy parafii, w seminarium. Jako wikary pełen werwy i życia. Realizujący się jako duszpasterz dzieci i młodzieży. Z pasją głoszący słowo Boże. A że tak było świadczą słowa jego proboszcza, ks. Jana Skrzypczyka, który po wojnie wyznał:
„W osobie ks. Machy straciłem najlepszego wikarego i prawdziwego pocieszyciela”Zaufanie do Boga
Caritas. Ze spotkania tych dwóch rzeczywistości, więzi z Bogiem i bliźnimi, zrodziła się jego postawa chrześcijańskiej caritas. W ciemną noc okupacji niemieckiej, idąc za porywem serca ukształtowanego w rodzinnym domu, w śląskiej rodzinie, stanął przy najbardziej potrzebujących, pozbawionych środków do życia. Warto zauważyć, że było wielu księży zajmujących się organizowaniem pomocy charytatywnej. Ale pewnego rodzaju fenomenem można określić to, co udało się dokonać ks. Janowi Masze. Prosty wikary, kapłan-neoprezbiter wchodzący dopiero w duszpasterstwo, bez struktur kościelnych Caritas przejętych przez Niemców uruchomił lawinę dobroci, otworzył dziesiątki serc chrześcijańskich gotowych pomagać pozbawionym jakiegokolwiek wsparcia. Był świadkiem nadziei wobec zła i zbrodni, które dotknęły świat i jego najbliższe otoczenie. Musiał zdawać sobie sprawę, że jego misja może zostać zrozumiana opacznie i uznany zostanie za wywrotowca. Nie przestraszył się, nie zdezerterował. Tej miłości, głębokiej wiary, zaufania wobec Mistrza nie były w stanie zniszczyć: ani aresztowanie, ani brutalne traktowanie w areszcie, ani perfidne metody podważania jego czystych intencji, którymi się kierował, wreszcie – skazanie na karę śmierci, wielotygodniowe oczekiwanie na jej wykonanie i zgilotynowanie. W ostatnim liście tłumaczył motywację swego działania: „Moim życzeniem było pracować dla Wszechmogącego, ale nie było mi to dane. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem. Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna tez zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali”.
Wzór wierności powołaniu
Ks. Jan Macha może stać się zarówno wzorem wierności powołaniu, jak i przykładem heroicznej realizacji przykazania miłości bliźniego. Oba wymiary są niezwykle ważne w aktualnej sytuacji Kościoła. I jeszcze jedno: świadectwo męczeństwa stanowi dziś cenną pomoc dla dzieła ewangelizacji. Potrzebne nam są trwałe punkty odniesienia i wyraźne świadectwo tych, którzy oddali życie z miłości do Chrystusa. To może pomóc nam odnowić zapał wiary. Bo męczennicy, ich postawa, wybory, podejmowane decyzje, rezygnacja z łatwego życia, są widocznym przykładem, w jaki sposób zaangażować całe swoje życie w wyborze miłości wobec Boga i bliźnich w czasach, kiedy coraz trudniej opierać się stylowi życia promującemu to, co łatwe i przyjemne. Mam takie przekonanie, że to jest czas ks. Jana. On jest na nasze (i na każde) czasy i nieprzypadkowo teraz będzie jego beatyfikacja. A to, że ta uroczystość będzie się w Katowicach, pierwsza beatyfikacja na Górnym Śląsku to też dar i zobowiązanie.
ks. Damian Bednarski