Ks. Jan Macha. Święty spośród nas
Konferencja dla kapłanów wygłoszona przez ks. dr. hab. Damiana Bednarskiego w ramach wielkopostnego dnia skupienia 29 II 2020 (Katowice), 2 III 2020 (Tychy), 7 III 2020 (Rybnik).
2020-03-13
Ekscelencje, Księża Biskupi! Drodzy Bracia Kapłani!
Proszę Was, przyjmijcie tę dzisiejszą konferencję jako słowa inspiracji, byśmy się dobrze przygotowali duchowo do rychłej już beatyfikacji ks. Jana Machy. Ale przede wszystkim chciałbym wam dziś opowiedzieć o spełnionym życiu kapłańskim. O jednym z nas, „śląskim synku”, który oddał życie za wiarę, za czynienie dobra, za rozsiewanie wokół siebie miłości, za wierność kapłaństwu i Chrystusowi. To będzie też moje świadectwo przyjaźni ze sługą Bożym ks. Janem Machą. Tak odczytuję moją więź z tym męczennikiem – jako przyjaźń, od 6 lat, gdy zostałem postulatorem w jego procesie beatyfikacyjnym.
A rozpocznę nietypowo. Od końca. To było wieczorem 2 grudnia 1942 roku. Na oddziale B-1 katowickiego więzienia przy ul. Mikołowskiej, gdzie przetrzymywano skazanych na śmierć, poruszenie i tumult. Dwunastu osadzonych poczuło oddech śmierci. Właśnie usłyszeli, że tej nocy wyrok zostanie wykonany. Do więzienia sprowadzono kapelana ks. Joachima Beslera. Z jego relacji wiemy, co się tam działo, bo dwadzieścia lat po wojnie poproszono go, by zapisał swoje wspomnienia z tych wydarzeń. Na szczęście robił na bieżąco notatki w tzw. czerwonym notesie. Pamiętał, że przybył do więzienia po dwudziestej.
„Do głębi wzruszony i zdziwiony byłem, widząc między skazańcami ks. Machę. […] Prosił, żebym wszystkim podziękował, biskupa i generalnego wikariusza mam w jego imieniu przeprosić za hańbę, jaką egzekucja ściąga na śląski kler. Mam dziękować i pozdrowić Księży Skrzypczyka, Kuczerę, Gasza. Następnie prosili o spowiedź”.
Ks. Besler towarzyszył im, gdy jedli ostatnią kolację, gdy pisali pożegnalne listy do rodzin. Dobrze znany jest tekst listu księdza Jana. Ale pozwólcie, że przypomnę jego fragmenty:
„To jest mój ostatni list. Za 4 godziny wyrok będzie wykonany. Kiedy więc ten list będziecie czytać, mnie nie będzie już między żyjącymi! Zostańcie z Bogiem! Przebaczcie mi wszystko! Idę przed Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla Niego, ale nie było mi to dane. Dziękuję za wszystko! Do widzenia tam w górze u Wszechmogącego.[…] Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie »Ojcze nasz«. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali.[…] Pozostało mi bardzo mało czasu. Może jeszcze jakie trzy godziny, a więc do widzenia! Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za Waszego Hanika”.
Wkrótce potem skazańcy zostali pozbawieni swoich ubrań, można powiedzieć „symbolicznie odarci z szat”, narzucono na ich umęczone ciała papierowe koszule i wyprowadzono przez dziedziniec więzienia do specjalnego pomieszczenia, gdzie stała gilotyna. Ks. Besler odnotował: „Pozostałem, żeby jeszcze na ostatniej drodze udzielić absolucji. Pamiętam, jak prowadzono ks. Machę i jak podniósł po raz ostatni oczy ku niebu gwiaździstemu i znikł w drzwiach kaźni śmierci”. Piętnaście minut po północy – odnotowano w Księdze Zgonów – ostrze gilotyny przecięło ziemskie życie ks. Jana Machy, młodego kapłana diecezji katowickiej. Właśnie rozpoczynał się pierwszy czwartek miesiąca – dzień kapłański. Ks. Jan złożył w ofierze Bogu swe życie jako dobry pasterz. Życie, które cenił, przeżywał niezwykle intensywnie i pięknie; życie zaangażowane i życie, w którym nie zabrakło miejsca i czasu na miłość bliźniego. Bo w tym tkwi istota i tajemnica zarazem bycia dobrym pasterzem. Stawać między Bogiem a człowiekiem. I kochać.
Drodzy Bracia Kapłani! Przytaczam ten długi passus o ostatnich chwilach ks. Machy nie po to, żeby epatować grozą, żeby grać na emocjach. Chciałbym jednak, żebyś kiedyś na modlitwie zrobił sobie takie ćwiczenie: jakbym ja zachował się, stając wobec śmierci, wiedząc, że ona zbliża się nieuchronnie, że za chwil parę stanę przed Wszechmogącym; że przyjdzie mi zdać sprawę z mojego życia, kapłaństwa; że miłosierny Pan spojrzy mi w oczy i zapyta: „Czy kochasz mnie”. Bracie, czy znalazłeś się w takiej sytuacji, że trzeba było omodlić swoje kapłaństwo? Jestem przekonany, że to ćwiczenie duchowe może być dobrym sposobem na osobiste przygotowanie się do beatyfikacji sługi Bożego.
Ale popatrzmy bardziej szczegółowo na jego życie. Urodził się w Chorzowie Starym w 1914 roku (106 lat temu). Tam ukończył szkołę powszechną, w parafii św. Marii Magdaleny przeżywał swoje dzieciństwo i młodość. Parafia ta miała szczęście do dobrych pasterzy. Młodziutki Janek (w domu wołali na niego Hanik) działał w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży Polskiej. Był aktywny i w szkole, i w klubie sportowym. Wraz z drużyną chłopaków, z Klubem „Azoty” Chorzów, zdobywał trofea na zawodach w szczypiorniaku.
Któregoś dnia, tak jak każdy z nas tu siedzących, posłyszał głos powołania. Wzywał go Chrystus. Odpowiedział: jestem gotów! Wstąpił do seminarium duchownego, które ukończył w czerwcu 1939 roku. Przyjął święcenia kapłańskie. Właśnie zaczynało się piękne lato, ostatnie przed wojną. I wyruszył do posługi duszpasterskiej, skierowany przez biskupa Adamskiego do Rudy Śląskiej. Od września 1939 roku, pełen entuzjazmu neoprezbitera, gorliwie katechizował, głosił słowo Boże, celebrował Mszę św. i sakramenty. A czas był bardzo dramatyczny. II wojna przyniosła ból, łzy, śmierć. A on nie chciał się pogodzić z tym, że życie ma tracić sens. Zaczął organizować pomoc charytatywną dla potrzebujących rodzin. Nie był w tym osamotniony. Wokół niego zebrała się młodzież, harcerze, studenci. Roznosili zebrane pieniądze, podrzucali kartki na żywność, rozsiewali dobro. I przede wszystkim przynosili ludziom nadzieję, że miłość jest ponad okropności wojny, że ostatnie słowo należy do dobra, a nie do zła, że ludzkie serce nawet w obliczu wojny może zachować wrażliwość. Odpowiedział miłosierdziem na nienawiść!
We wrześniu 1941 roku jego misja została brutalnie przerwana. Aresztowano go, umieszczono w więzieniu. Ale i tam zachował zaufanie względem Pana Boga. Pisał w jednym z listów: „Ja mam wielką nadzieję w miłosierdzie Boże i opatrzność Bożą. Kogo Bóg kocha, temu szuka On schronienia”. A innym razem: „Jak jest ciężko z życiem się żegnać, ale jeżeli to wola Boga, to trzeba się zgodzić”. Kogo Bóg kocha, temu szuka On schronienia… A gdzie jest lepsze schronienie jak nie pod czułym ramieniem Boga? Tam go schronił, przygarnął do siebie, bo przecież zasługiwał na to ten młody, wierny do końca kapłan umęczony, bestialsko torturowany. Jeden z gestapowców widząc, że ks. Jan nie pomstuje na znęcających się nad nim oprawców, powiedział o nim: „To jest albo święty albo idiota!”. Ks. Jan po ludzku przegrał. Został upokorzony. Nie mógł przez wiele miesięcy celebrować Mszy św. Dopiero w ostatnich tygodniach pobytu w więzieniu w Katowicach mógł korzystać z posługi kapelana. Po ludzku zdeptany, ale w oczach Bożych jako ten, który był źródłem nadziei dla innych.
W lipcu 1942 roku usłyszał wyrok: kara śmierci. Przygotowywał się na nią 138 dni. Rozumiecie to? 138 dni na bloku śmierci. Kiedy każdy zgrzyt klucza w zamku w więziennej celi mógł być sygnałem: zaraz zginiesz. Tyle dni żył ze świadomością wiszącej nad jego głową gilotyny. Wielu w takich momentach traciło wiarę, zaczynało się buntować, a nawet przeklinać Boga. On nie. Więcej, błogosławił Boga, próbował odkryć w tej sytuacji, jaki jest Boży plan, modlił się. Dobry pasterz. Ks. Jan Macha, śląski kapłan, zginął 3 grudnia 1942 roku. Jego ciało spalono w krematorium obozu w Auschwitz. Dobry pasterz. Wierny do końca. Kapłan spieszący do potrzebujących z sercem na dłoni.
Często stawia się mi to pytanie: dlaczego proces beatyfikacyjny Jana Machy? Dlaczego w tym czasie? W tych okolicznościach? Dziwicie się? Bo ja nie! Rozpoczynaliśmy ten proces w jeszcze troszeczkę innej atmosferze. To był rok 2013. Wkrótce potem, na wiosnę 2014 r., była kanonizacja Jana Pawła II. Czas euforii, tylu pięknych słów o papieżu… Pierwszy rok pontyfikatu Franciszka. Jeszcze Światowe Dni Młodych w 2016 roku. Ale od tego czasu tak wiele – moim zdaniem – się zmieniło. I o kapłaństwie inaczej się mówi. A i postrzeganie tej drogi, drogi posługi kapłańskiej, się zmienia. Być może jakimś odpryskiem całej tej sytuacji jest konieczność szerszego rozstawienia klęczników seminaryjnych. Ufam, że na krótko. Ks. Jan, który ma być naszym patronem, patronem seminarzystów i kapłanów, ma nam coś szczególnego do powiedzenia. Święci są znakiem czasów. Mają nas wyrywać z letargu, uśpienia, budzić niepokój. To oni – mówiąc językiem Franciszkowym – zrywają nas z kanapy, każą włożyć sportowe buty i zachęcają do działania! Lubię przypominać też sobie słowa papieża: „Nasze powołania zawsze będą miały podwójny wymiar – korzenie w ziemi i serca w niebie”!
W czym możemy (powinniśmy) naśladować ks. Jana Machę?
Modlitwa i relacja z Bogiem
Święci są ważni, bo oni znaleźli Boga. Znaleźli to, co jest najistotniejsze. Jego głęboką relację z Bogiem odsłaniają listy więzienne. To intymne teksty, przecież nie pisał ich z myślą, że kiedyś będą czytane publicznie…To zapis jego uczuć i przeżyć. Niezwykle ważnym elementem codziennego życia więziennego była dla niego modlitwa. Przynosiła mu ukojenie, dawała siłę, przywracała nadzieję. Od Boga doświadczał pociechy. Żalem go napełniało to, że nie mógł spełniać się jako duszpasterz przy ołtarzu: „Jest mi bardzo ciężko, że nie mogę brać udziału w tych pięknych ceremoniach Wielkiego Tygodnia. Jest mi bardzo smutno, gdy słyszę, jak dzwony kościelne dzwonią. Jestem w ten czas w myślach tam, przy ołtarzu, który jest około 200 m oddalony od mojej celi. Czas postu już za nami. Następnie zaśpiewamy to wesołe »Alleluja«. Niestety, ja nie mogę z wami śpiewać, ale wychwalam Boga na ten sposób, który jest tutaj możliwy (…)” (2 IV 1942). Gdy nie mógł przyjmować Komunii, odprawiać Mszy itd., jedyną pociechą był Różaniec. O tym, jak wielką wartością była dla niego obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie, pisał tak: „Wczoraj znowu mogłem przyjąć Komunię św. Och, jak ja się cieszę, że mogę się spowiadać i przyjmować Komunię św., że mam okazję i mój kochany Zbawca jest moim jedynym Pocieszycielem i moim Życiem” (10 VIII 1942). A innym razem dodawał: „Kochani Rodzice, ja się cieszę, że mogę każdą niedzielę przyjąć Komunię św. Ta Komunia św. jest moim pocieszeniem. To jest moja siła i nadzieja. On mi dał tyle radości i pomocy, a ja pokładam w Nim nadzieję” (31 VIII 1942) oraz: „Z wielkim oczekiwaniem i radością w niedzielę przyjąłem Komunię św.” (6 X 1942).
Relacja z drugim człowiekiem
Ks. Jan od modlitwy, adoracji Boga, Eucharystii szedł do bliźniego. I to już od młodości. Zawsze chętny, gotowy do pomocy w domu rodzinnym, zaangażowany w szkole, przy parafii, w seminarium. Jako wikary pełen werwy i życia. Realizujący się jako duszpasterz dzieci i młodzieży. Z pasja głoszący słowo Boże. A że tak było, świadczą słowa jego proboszcza, ks. Skrzypczyka, który wyznał: „W osobie ks. Machy straciłem najlepszego wikarego i prawdziwego pocieszyciela”.
Caritas
Ze spotkania tych dwóch rzeczywistości zrodziła się jego postawa chrześcijańskiej caritas. Wiemy dobrze, że wielu księży śląskich organizowało pomoc charytatywną podczas okupacji. Ale pewnego rodzaju fenomenem można określić to, czego udało się dokonać ks. Masze. Prosty wikary, kapłan neoprezbiter wchodzący dopiero w duszpasterstwo, bez struktur kościelnych Caritas przejętych przez Niemców uruchomił lawinę dobroci, otworzył dziesiątki i setki serc chrześcijańskich gotowych pomagać pozbawionym jakiegokolwiek wsparcia. Pewnie trudno będzie wam w to uwierzyć, ale ta jego akcja, tzw. Opieka Społeczna, działalność charytatywna, nie tylko nie została zaakceptowana przez Niemców, ale musiałem z niej tłumaczyć go przed watykańską Komisją Historyczną! Pytano: dlaczego tworzył Caritas w konspiracji? Przecież Caritas była oficjalna!
Jako ilustrację dam wam przykład z filmu, bo losy Górnego Śląska rzeczywiście są skomplikowane. Trzeba je dobrze poznać. Dlatego ważne, żebyśmy jako księża mieli też solidną formację historyczną, poznawali dzieje ziemi, na której pracujemy. W serialu „Blisko, coraz bliżej”, epopei śląskiej rodziny Pasterników, jest taka scena. Oto rok 1942. Katowice. Niemcy potrzebują wolnych miejsc w szpitalu dla rannych żołnierzy Wehrmachtu. Wyrzucają na bruk pacjentów – Polaków. Doktor Kunicki nie chce ich zostawić bez opieki. Mówi do zaufanej pielęgniarki: „Chciałbym ich leczyć dalej. Będę potrzebował pielęgniarki”. Wisia wstaje i mówi: „Jestem”. Lekarz do niej: „Spodziewałem się tego. Muszę siostrę uprzedzić, że Niemcy mogą wykorzystać to przeciwko nam. Po prostu mogą to uznać za pewien rodzaj działalności konspiracyjnej”. Pielęgniarka odpowiada: „Panie doktorze, to nie zmienia mojego postanowienia”.
Tak było też w jego przypadku. Zdawał sobie sprawę, że jego misja może zostać zrozumiana opacznie. Nie przestraszył się, nie zdezerterował. Niezrozumiany odpowiedział miłosierdziem na nienawiść. Tej miłości, głębokiej wiary, zaufania wobec Mistrza Jezusa nie były w stanie zniszczyć ani aresztowanie, ani brutalne traktowanie w areszcie, perfidne metody podważania jego czystych intencji, którymi się kierował, wreszcie – skazanie na karę śmierci, wielotygodniowe oczekiwanie na jej wykonanie i zgilotynowanie. W ostatnim liście tłumaczył motywację swego działania: „Moim życzeniem było pracować dla Wszechmogącego, ale nie było mi to dane. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem”.
Radykalizm i męczeństwo
Świadectwo męczeństwa stanowi dziś cenną pomoc dla dzieła ewangelizacji. Potrzebne nam są trwałe punkty odniesienia i wyraźne świadectwo tych, którzy oddali życie z miłości do Chrystusa. To może pomóc nam odnowić zapał wiary. Męczennicy, ich postawa, wybory, podejmowane decyzje, rezygnacja z łatwego życia, są widocznym przykładem, w jaki sposób zaangażować całe swoje życie w wyborze miłości wobec Boga i bliźnich nawet w czasach obecnych, kiedy coraz trudniej opierać się stylowi życia promującemu to, co łatwe i przyjemne. Sługa Boży ks. Jan Macha oddał życie, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą jego charytatywna posługa, podejmowana w mrocznym czasie okupacji nazistowskiej. Był jednak przekonany, że stanięcie po stronie dobra i wybór miłości bliźniego są sprawą priorytetową. Widział w tym postawę naśladowania Jezusa Chrystusa. W czasach współczesnych potrzeba wyraźnych świadków miłości heroicznej i dlatego tym większa jest wartość jego przykładu życia i wiary niezachwianej. Jest wzorem dla współczesnych ludzi, którzy chcą nadać sens swojemu życiu i nie zadowalać się tym, co ulotne, często negatywne, zaproponowane przez współcześnie dominujące trendy zachowania.
Pozwólcie, Bracia Kapłani, że na koniec przywołam fragment z jego homilii. Szczególnej, bo ostatniej, jaką wygłosił na wolności. W niedzielę 31 sierpnia 1941 roku, pięć dni przed aresztowaniem. Mówił o obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Oto jego słowa:
„Czyż jest dla nas radością odwiedzanie Go w Najświętszym Sakramencie Ołtarza? I przebywanie w Jego bliskości? Czy On ma mieszkać w tabernakulum samotny i opuszczony? Czy w nawale naszych codziennych zajęć przemkniemy obok domu Bożego tak samo jak obok domu każdego innego, obojętnego nam człowieka? Czy nie znajdziemy chwili czasu, by wstąpić choć na moment, aby ukrytemu w Sakramencie Zbawicielowi oddać naszą cześć i uwielbienie? Mówi Pismo Święte o Jezusie, że przeszedł On przez ziemię, dobrze czyniąc. Na swojej [drodze] uzdrawiał ślepych, głuchych, sparaliżowanych. Leczył choroby każdego rodzaju, budził zmarłych do życia, w cudowny sposób karmił głodnych, a żałującym za grzechy ofiarował pocieszenie i przebaczenie. Powiedzcie, czyż i wy nie potrzebujecie pomocy we wszystkich tych kierunkach w waszym codziennym życiu? Czy nie potrzebujecie błogosławieństwa w waszej pracy i sprawach, wzmocnienia w waszych krzyżach i cierpieniach, pomocy w waszych chorobach i biedach? Czy nie potrzebujecie łaski w codziennych walkach i pokusach? Czy nie potrzebujecie przebaczenia waszych błędów i grzechów? Gdzie to wszystko znajdziecie? Przyjdźcie tutaj, do domu Bożego! Tutaj, w tabernakulum, znajdziecie dokładnie Tego, którego wszechmocna dłoń może pomóc wam w waszych intencjach. Jego pełne miłości serce jest skłonne udzielić wam pomocy. Wprawdzie nie spełni wszystkich waszych czysto doczesnych ziemskich życzeń, tak samo nie odejmie wam wszystkich waszych krzyżów i mąk. Ale wam pomoże, pokrzepi was i wzmocni w walce ze złem. I jeśli wpadniecie znów w grzech, udzieli wam odwagi i siły, abyście przez szczerą pokutę powrócili na drogę łaski i cnoty”.
Bóg nam podarował niesamowity prezent. To będzie pierwszy beatyfikowany kapłan, który ukończył Śląskie Seminarium Duchowne. Tak jak my. Wzór orędownika. Zachęcam, by poznawać jego osobę, ale też modlić się przez jego wstawiennictwo. Mam takie przekonanie, że to jest czas ks. Jana. On jest na nasze czasy i nieprzypadkowo teraz będzie jego beatyfikacja. A to, że ta uroczystość odbędzie się w Katowicach (pierwsza beatyfikacja na terenie naszej diecezji), to też dar i zobowiązanie.
Konferencja ks. dr. hab Damiana Bednarskiego w wersji audio