„Haniku”, pomóż!

70. rocznica śmierci kapłana. „Normalną śmiercią nie zginę” – takie zdanie powiedział do swojej siostry, gdy w zakrystii przygotowywał się do Mszy prymicyjnej. Było lato 1939 r.

2020-01-07

 

Wkościele w Chorzowie Starym rodzina i parafianie cieszyli się z nowego kapłana. Podczas Mszy św. dym z kadzidła owinął się wokół jego szyi, co natychmiast dostrzegli modlący się ludzie. Po latach słowa wypowiedziane przed prymicjami przez ks. Jana Machę miały się spełnić.

Po prostu „Hanik”

Urodził się 18 stycznia 1914 roku w Chorzowie Starym. Jego rodzice Paweł i Anna przekazali mu dobre wychowanie i zaszczepili w nim wiarę. W domu mówiono na niego „Hanik”. Uczył się w gimnazjum neoklasycznym w Chorzowie. Gdy zgłosił się do seminarium, które wtedy było w Krakowie, nie został przyjęty, bo... było za dużo chętnych. Zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po roku, niezrażony wcześniejszą odmową, znowu zgłosił się do seminarium. Tym razem go przyjęto. Biskup Adamski wyświęcił go 25 czerwca 1939 roku.

Krzywda ludzka

Po święceniach najpierw pomagał jako wikary w rodzinnej parafii, a potem został skierowany do Rudy Śląskiej, do parafii św. Józefa. Wchodził w kapłaństwo w najbardziej tragicznym momencie historii śląskiej ziemi. Początek drugiej wojny światowej to chwila, gdy wszelkie przejawy polskości na Śląsku były natychmiast likwidowane okrutnymi metodami. „Hanik” widział dramatyczne losy polskich rodzin, zwłaszcza tych, których członkowie przebywali w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Zaczął im pomagać. Prowadził działalność charytatywną w Rudzie Śl., Orzegowie, Goduli, Lipinach, Nowym Bytomiu, Chropaczowie i Łagiewnikach. Aby robić to sprawniej, włączył się w struktury organizacji konspiracyjnej. Od 1940 roku na Śląsku nie można było nawet w kościele używać języka polskiego. Ks. Macha głosił kazania po niemie cku, ale w ukryciu po polsku błogosławił małżeństwa i sprawował pozostałe sakramenty. Nie podobało się to hitlerowcom. Gdy tylko udało im się rozpracować grupę, w której działał, natychmiast go aresztowali i przetrzymywali w więzieniu w Mysłowicach.

Zegar się zatrzymał

17 lipca 1942 roku został skazany na śmierć razem z klerykiem Joachimem Guertlerem. Przewieziono go do katowickiego więzienia przy ul. Mikołowskiej. Tam „Hanik” działał duszpastersko wśród więźniów. Pocieszał, spowiadał, podtrzymywał na duchu, głosił kazania. Wieczorem 2 grudnia ks. Jan dowiedział się na wieczornym apelu, że wyrok będzie wykonany tej nocy. Co wtedy myślał? Czy się bał? Najlepszą odpowiedzią są słowa listu, jaki w ostatnich godzinach życia napisał do rodziców: „Jest to moje ostatnie pismo. Po 4 godzinach nastąpi moje stracenie... Pogrzebu mi nie użyczą, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspominał i zmówił »Ojcze nasz«...”. Wyrok wykonano 3 grudnia, o godzinie 0.15. Tej nocy zegar w rodzinnym domu zatrzymał wskazówki, pokazując kwadrans po północy, a kropielnica znajdująca się w sieni przy wejściu spadła na ziemię... Obecność świętego – Po roku od premiery myślę, że to ks. Macha mnie wybrał, a nie ja jego – mówi Dagmara Drzazga z katowickiego Oddziału TVP, która nakręciła film „Bez jednego drzewa las lasem zostanie”, podejmujący losy śląskiego kapłana. Zafascynowały ją postać ks. Jana i słowa z jego ostatniego listu, które stały się tytułem filmu. – Ile trzeba mieć w sobie pokory i skromności, żeby na kilka godzin przed śmiercią takie słowa napisać i pogodzić się z losem? – zastanawia się reżyser filmu. Dzieło już dwukrotnie zdobyło pierwsze nagrody na festiwalach w Niepokalanowie i na Białorusi.

 

Mniej więcej wtedy, gdy zaczynały się prace nad filmem, zupełnie niespodziewanie minister sprawiedliwości odznaczył pośmiertnie ks. Jana Złotą Odznaką „Za zasługi w pracy penitencjarnej”. Rodzina dowiedziała się o tym dopiero w bieżącym roku podczas Mszy w katowickim Areszcie Śledczym i nadal poszukuje informacji na temat tego, kto wnioskował o przyznanie odznaki. Kazimierz Trojan jest siostrzeńcem „Hanika”. Pamięta swoją matkę Różę i jej wołanie: „Haniku, pomóż!”. – Mama często nam mówiła: „Hanik mi się pokazał” – wspomina pan Kazimierz. Gdy jej brat był smutny, Róża przeczuwała kłopoty dla rodziny. Siostrzeniec ks. Machy pamięta, jak matka modliła się przez wstawiennictwo wujka po jego wypadku samochodowym. Podczas studiów Kazimierz z siostrą Janiną jechali razem ze znajomymi. Kolega jechał szybko i nie opanował auta, które koziołkowało prawie 70 metrów. Przeżyli.

Niewygłoszone kazanie

Historia ks. Machy ciągle przynosi nowe fakty. W tym roku podczas przeprowadzki Aleksandra, kuzynka Kazimierza Trojana, znalazła dwie teczki starych dokumentów. W jednej były kazania „Hanika” po polsku, a w drugiej – po niemiecku. – Wyłania się z nich postać wujka jako niesamowitego duszpasterza, człowieka o wielkiej wrażliwości na ludzką biedę i tak mocno wierzącego, że czyta się to ze zdumieniem – podkreśla siostrzeniec ks. Machy. Część kazań została przekazana metropolicie katowickiemu. Wśród rzeczy, które rodzina otrzymała z aresztu po śmierci kapłana, znalazło się także kazanie, które miał wygłosić w więzieniu podczas Bożego Narodzenia w 1942 roku... Na cmentarzu w Chorzowie Starym, należącym do parafii św. Marii Magdaleny, stoi symboliczny grobowiec z wyrytą inskrypcją: „Ks. Jan Macha, ur. 18.01.1914 r., ścięty 3.12.1942 r. Przechodniu! Ciała mojego tu nie ma, ale odmów »Ojcze nasz« za spokój mej duszy”. – Spełniamy prośbę tego szlachetnego kapłana Kościoła katowickiego w 70. rocznicę jego śmierci: pamiętamy, odmawiamy – jak o to prosił – „Ojcze nasz”, celebrujemy Eucharystię w miejscu jego stracenia, prosząc o pokój dla niego i miłosierdzie dla nas – powiedział abp Skworc 2 grudnia podczas Mszy św. w katowickim Areszcie Śledczym.•

aktualności