Świadectwo kolegi rocznikowego

Na pomniku bohaterów w Rudzie Śląskiej widnieje nazwisko ks. Jana Machy. Zapisane jest również w "Martyrologium Polonum" z notatką "Ścięty toporem w Katowicach 3-go grudnia 1942 r.".

2020-01-17

Bohaterstwo

Ks. Konrad Szweda,  Gość Niedzielny  nr 35, 1951 r

Jeszcze więcej jest ono zapisane w żywej pamięci ludu śląskiego, za którego wolność oddał życie w ofierze. Niech mi wolno jako koledze kursowemu przypomnieć Czytelnikom postać zgasłego przedwcześnie kapłana, wielkiego przyjaciela młodzieży i szermierza sprawy polskiej w czasie okupacji.
W encyklice "O kapłaństwie" czytamy: "Głównym i jakby przyrodzonym wirydarzem, w którym kiełkować i wyrastać mają kwiaty powołań kapłańskich, jest rodzina chrześcijańska, która po Bożemu myśli i żyje, gdzie dzieci widzą dobry przykład rodziców." Taka była rodzina Machów w Chorzowie Starym. W ciepłej atmosferze życia religijnego wychowywało się sześcioro dzieci. Ojciec - mistrz ślusarski - obok prawości charakteru posiadał niezwykłą przedsiębiorczość.
Matka głęboko religijna, szlachetna, mimo trosk wychowawczych zawsze pogodna.
Najstarszy syn, Janek, posłuszny wewnętrznemu wezwaniu Mistrza: "Pójdź za mną", wstępuje do Śl. Seminarium
Duchowncgo i zostaje kapłanem. Gamą najpiękniejszych uczuć grały serca rodziców, kiedy 27 czerwca 1939 r. prowadzili syna na prymicyjną Mszę św. Cała parafia wzięła udział w tej uroczystości. Nie przypuszczali rodzice, że uroczystość "Veni Creator" pierwszej Mszy przemieni się; wkrótce w żałobne "Requiem aeternam" za ich syna.
Promienny radoscią prymicjant nie myślał, że od ołtarza taka krótka droga na męczeński szafot śmierci, na którym złożyć musi glowę pod topór kata.
Ks. Jan Macha już w seminarium odznaczał się miłością Boga, szlachetnością charakteru, optymizmem dającym się unosić szerokim ideałom, a przede wszystkim niezrównaną czułością na nędzę ludzką. Te najbogatsze
pierwiastki swej indywidualności wyniósł z rodzinnej atmosfery.
Ks. Matheja w świadectwie moralności pisze: "Rodzice jego są szczerze religijni, przystępują często do Sakramentów św. i należą do związków kościelnych. Petent co miesiąc przystępuje do Komunii św. i bierze czynny udział e pracy związkowej młodzieży".
Zapytajmy matki, co ona powie o swym Janku. Stoję przed nią stroskaną i smutną. "Janek miał złote serce. Nigdy mi złego słówka nie powiedział. Czuły był na nędzę ludzką. Zawsze obdarowywał biedaków przychodzących po jałmużnę. Za korepetycje otrzymywał 2 zl i przynosił je matce do domu. Umiał pocieszyć w smutku i rozweselić wszystkich". Dodajmy jeszcze jedną z opinii ks. prob. Skrzypczyka z Rudy Śl.: "W osobie ks. Machy straciłem najlepszego wikarego i prawdziwego pocieszycicla w okresie mojego tułactwa." W świetle tych świadectw zestawmy fakty jego życia, a zarysuje się przed nami duchowa sylwetka jego postaci.
W kościele św. Józefa w Rudzie panuje cisza. Tylko za filarem ukryty klęczy w ławce ks. Macha. Odmawia
brewiarz, różaniec, litanie. Modli się za uwięzionych i prześladowanych Polaków. Boleje nad ich losem i myśli o pomocy dla ich opuszczonych rodrin. U ks. Machy miłość do Boga była ośrodkiem jego życia, uczuć i myśli. Rozmowy z Bogiem uważał za najpiękniejsze godziny dnia. Leżą przede mną grypsy pisane tajną drogą z więzienia. Przytoczę niektóre zdania, aby przekonać, jak głęboko kochał Boga:
"Pierwsza prośba, którą do Was kieruję to modlitwa; druga - modlitwa, trzecia
- także modlitwa.
Jak się cieszę, że otrzymałem brewiarz. Po 5-ciu miesiącach mogę znowu odmawiać officium. Jak długo tu jestem, nie narzekałem na swój los, ale wszystko znoszę z poddaniem się woli Bożej". W więzieniu pociągał innych ku Bogu, spowiadał, a nawet w tajemnicy głosił kazania. Pozostał szkic kazania na Boże Narodzenie 1941 r. zaczynający się od słów: "Koledzy! nie smućcie się. Kierujcie wzrok ku Bożej Dziecinie, która schodzi z nieba na ziemię, aby pocieszać strapionych". Rodzice przechowują cenną pamiątkę: różaniec ze sznurka, na którym ks. Macha codziennie się modlił w więzzieniu. O miłości Boga świadczy ostatni list pisany cztery godz. przed śmiercią: "Największym życzeniem moim było pracować dla Boga, ale mi nie było danym. Umieram z czystym sumieniem. Ufam, że Wszechmocny Bóg przyjmie mnie do Siebie".
Z głębokiej miłości Boga wypływa czynna miłość blźniego. Współczucie nad nędzą ludzką to najpiękniejsza cecha charakteru ks. Machy. Tym wyróżnia się w seminarium i w życiu kapłańskim. Kiedy matka przywiozła do Krakowa paczkę, Janek zwoływał kolegów z kursu, obdarowywał i dzielił, aż mu nic nie zostało. To sprawialo mu radość. Bawił nas opowiadaniem, pełnym gestykulacji i optymizmem życia. Lgnęliśmy do niego wszyscy. W jego naturze leżał wstręt do nienawisci i malkontenctwa. Jeżeli dobroć według Fabera jest "odczuciem samego siebie u innych", to ks. Macha tę cnotę posiadał i zdobywał serca wszystkich. Ks. dr Kominek urządził kurs Akcji Katolickiej w seminarium. Chcąc wywołać dyskusję, rzucił krótkie powiedzenie: "może ci na a". Cała sala jednym głosem - Macha! On wstaje, szeroko rozwodzi się nad poruszanymi problemami. Angażuje się do pracy w Bratniej Pomocy, gdzie opiniuje wnioski, pomaga do zdobycia stypendiów czy książek. Gdy stanął na zagonie kapłańskiej roli w Rudzie Śl., płomiennymi kazaniami jął rozwierać bramy wiodące w tajniki wiary. Z miejsca porwał słuchaczy entuzjazmem słowa i czynu. Ks. Macha widzi, jak ojców rodzin zabiera się do więzień, wywozi do obozów. Pozostałe rodziny cierpią głód i nędzę. Budzi się w nim franciszkański duch jałmużnika. Wyciąga rękę i zbiera datki dla ofiar wojny. Sam zanosi zapomogi, pociesza matki i biedne dzieci. Wkrótce znajdzie pomocników i rozszerzy akcję dobroczynną na całą okolicę. Porywa go zapał apostolskiego czynu. Słowa Mistrza: "Co jednemu z najuboższych czynicie, mnie czynicie", stają się impulsem do wzmożonej działalności dla bliźnich. Nie spocznie w nim duch przedsiębiorczości mimo przestróg. Nie spodziewał się ks. Macha, że jeden z najbliższego otoczenia zdradzi sprawę i odda ich w ręce Gestapo. We wrześniu 1941 r. zostaje aresztowany w Katowicach i razem z klerykiem J. Gürtlerem, Rydrychem i
innymi odwieziony do obozu w Mysłowicach. Rozpoczyna się prawdziwa droga krzyzowa ks. Jana.
Co wycierpiał w obozie, niech świadezy tajny list kleryka Gürtlera: "Ustawiono nas pod murem twarzą do ściany. Za chwilę kalfaktor długim biczem zapędza nas na dużą salę, nad którą widniał napis "Abteilung I". W środku łóżka o potrójnej kondygnacji, otoczone drutem kolczastym aż do sufitu. Każdy otrzymuje 20 batów i musi leżeć we dnie i w nocy na gołych deskach, które niemiłosiernie gniotą. Dokucza głód i bicie".
W takich cierpieniach ks. Macha nie myśli o sobie, ale o innych. "Nikogo nie wydam, choćby mi zginąć przyszło" - pisał do domu.
Tu trzeba wspomnieć o bohaterskiej postawie kleryka Gürtlera: "Wolę zginąć niż kogoś wsypać. 20 uratowałem od aresztowania". W czasie śledztwa ks. Macha bardzo wiele wycierpiał, ale zawsze zachował się z godnością i daleki był od prostracji ducha.
17 lipca 1942 r. odbywa się w Sądzie Okręgowym w Katowicach rozprawa, w której ks. Macha, kleryk Gürtler i Leon Rydrych skazani zostali na śmierć.
Wszyscy przyjęli wyrok z poddaniem się woli Bożej. Wjadomość ta poruszyła cały Śląsk, a najwięcej rodziców. Wikariusz Generalny Kurii Biskupiej wystosował listy do Nuncjusza Apostolskiego w Berlinie i do Rady Adwokackiej następującej treści: "Wyrokiem sądu Katowickiego z dnia 17.1.1942 ks. Jan Macha i kleryk J. Gürtler skazani zostali na smierć. To pierwszy wyrok śmierci na kapłana w naszej diecezji i w całej Rzeszy. Proszę w drodze łaski
tę karę zmienić na inną. Zaznaczam, że stracenie katolickiego kapłana i kleryka wywołałoby głębokie wrażenie u ludności śląskiej znanej ze swych przekonanń religijnych". Na list nie otrzymano odpowiedzi. Skazańcy w głodzie, cierpieniach i na modlitwie czekali na śmierć. Ks. Macha miał nabrzmiałe i pokrwawione ręce od żelaznych okowów. Nagle 2 grudnia wieczorem podano im do wiadomości, że o północy będzie wykonany wyrok.
Sprowadzono kapłana z ostatnimi Sakramentami i pozwolono napisać list pożegnalny do rodziców. Wzruszająca  jest treść listu ks. Machy. Każda zgłoska ocieka krwią i w każdym tonie drży skarga jego niewinnej duszy. Dziekuje rodzicą za modlitwy i wychowanie, kielich i brewiarz daruje swemu najdroższemu przyjacielowi ks. Gaszowi.
Rozstaje sie ze wszystkimi i prosi o modlitwy (list drukowany był w "Gościu Niedzielnym" w kwietniu 1945). Tak zginął ks. Macha, licząc zaledwie 28 lat.
W zaszczytnej służbie miłości bliźniego złożył życie. "Za krótki czas przeżył czasów wiele", a promienna jego dusza dojrzała wewnętrznie dla Boga. Wspominają o nim parafianie Rudy Śląskiej, rodziny które ratował od głodu i życie za nie oddał. Wiele mamy mu do zawdzięczenia my koledzy kapłani i koledzy niewoli więziennej. Tyle okazywał nam serca i tyle wyświadczał dobrodziejstw. Żywą i wdzięczną przechowyjemy po nim pamięć do chwili, kiedy spotkamy się w niebieskim błogim życiu.
W jednej z enuncjacji Papieża czytamy: "W świetle wypadków minionych lat powiedzieć można, że synowie Kościoła dali dowody prawdziwej swej wiary i niezbitej wartości chrześcijańskiego ideału. Kościół dziś śmiało może wytrzymać porówanie z przeszłością".
Takim synem Kościoła był ks. Jan Macha. Jego męczeństwo niby słup ognisty rozświetlać będzie ciemne mroki życia i wskazywać drogę ku promiennym wyżynom ducha.

 

Archiwum GN