Lepsza niż powieść
Jak młody ksiądz przed laty trafił na gilotynę, i dlaczego teraz trafi na ołtarze – o tym w książce, którą trzeba przeczytać.
2020-09-21
Pani Merta nie była przyjemną kobietą. Wiadomo – gestapo. Gdy młody ksiądz Jan Macha trafił do więzienia w Mysłowicach, zwanego „przedpieklem Oświęcimia”, Merta przychodziła do jego rodzinnego domu w Chorzowie Starym i węszyła. Rodzicom i rodzeństwu kapłana opowiadała o tym, że jest bity, powiększając ich cierpienie. Dwa tygodnie po tym, jak krótkie życie kapłańskie Jana Machy zostało zakończone ostrzem gilotyny w katowickim więzieniu, Merta, osoba niewierząca, bardzo zmieniona pojawiła się w kościele. A potem przyszła do domu Machów.
„Ja przyszłam powiedzieć, że widzę Jego [ks. Machę] z Przenajświętszym i mówi mi, że stale będzie się za mnie modlił” – oznajmiła. Musiało to być dla niej wstrząsające doświadczenie, tym bardziej, że ona zamordowanemu duchownemu żadnej pomocy nie udzieliła. Zdarzenie to najwyraźniej przyczyniło się do jej nawrócenia.
To jeden ze znaków z nieba, wskazujących na świętość ks. Jana Machy. Gdy żył jeszcze na ziemi objawiała się ona w szczególnej wrażliwości na ludzi potrzebujących – bez rozróżnień narodowościowych czy jakichkolwiek innych. Jego zaangażowanie w organizowanie konkretnej pomocy skończyło się aresztowaniem i poddaniem bestialskiemu aparatowi przemocy. Skrajna niesprawiedliwość, jaka spotkała ledwie wyświęconego kapłana, stała się dla niego czasem próby, jakiej nie mógł się spodziewać. Przeszedł ją zwycięsko.
Krótki czas posługiwania w rzeczywistości niemieckiego terroru, szybko zamieniony w koszmar więziennego życia, zakończony egzekucją – to ponury scenariusz. Jak z takiego życiorysu zrobić książkę, którą zechce przeczytać każdy – od ludzi starszych po młodzież z alergią na to, co drukowane? To jest przecież historia z ludzkiego punktu widzenia bardzo odległa od happy endu, a takie opowieści nie cieszą się wielką popularnością. Jak więc spopularyzować postać, za którą ciągnie się zapach prawdziwej krwi i rzeczywistej śmierci, zadanej w istocie za nienaganne życie?
Agnieszce Huf, współpracującej z „Gościem Niedzielnym”, udało się tego dokonać. Sukces wynika z bardzo dobrego warsztatu dziennikarskiego, ale zapewne też z osobistej relacji do ks. Jana Machy. Autorka nie ukrywa, że gdy przed laty usłyszała o tym kapłanie, stał się duchowo przyjacielem jej domu. Od tamtej pory w trudnych sytuacjach niemal odruchowo mówi: „Haniku, pomóż” (Hanik to śląskie zdrobnienie imienia Jan – tak do młodego Machy mówili bliscy). – Podobnie było w czasie pisania książki. Gdy potrzebowałam jakiegoś cytatu do konkretnego akapitu, mówiłam: „Haniku, weź mi coś znajdź”, to on – tak to czułam – podsuwał mi odpowiednie fragmenty – mówi Agnieszka Huf.
Czytelnik oceni, czy to trafna intuicja, nie ulega jednak wątpliwości, że mamy do czynienia z publikacją, którą czyta się bardzo dobrze, niemal jednym tchem. Rzec można: jak powieść. Pozycja ta ma jednak nad powieścią tę przewagę, że wszystko w niej jest prawdziwe, a na dodatek zweryfikowane najgęstszym z możliwych sitem procesu beatyfikacyjnego.
To z tego źródła pochodzi znaczna część przytaczanych w książce faktów i cytatów dotyczących życia przyszłego błogosławionego. Dodajmy, że wszelkie dokumenty związane z życiem sługi Bożego, znajdują sie w specjalnym serwisie internetowym „Gościa Niedzielnego” - https://janmacha.gosc.pl/ .
Treść książki „Zawsze myśl o niebie…” wciąga od samego początku, co przy tekstach biograficznych, opartych o chronologię, nie jest takie oczywiste. I choć czytelnik, towarzysząc bohaterowi, przeżywa smutek, może irytację i gniew z powodu tak rażącej niesprawiedliwości, jaka spotkała „Hanika”, to jednak lektura ta ostatecznie prowadzi do pełnych nadziei wniosków. I, co jest specyfiką publikacji chrześcijańskich, pozwala na pogłębienie prawdziwego, bo duchowego, kontaktu z jej bohaterem. Można więc powiedzieć, że książka ta naprawdę pomaga zawsze myśleć o niebie.
Agnieszka Huf „Zawsze myśl o niebie… Historia Hanika – ks. Jana Machy (1914-1942)”
Księgarnia św. Jacka