Piotr Macha - brat Sługi Bożego

Wspomnienia Piotra Machy

2021-10-14

Jako były więzień obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nr. 7652-P każdego roku uczestniczę w obchodach rocznicy wyzwolenia obozu, które odbywają się w krypcie pod wezwaniem błogosławionego ks. Maksymiliana Kolbe w Katedrze w Katowicach. Co za wspaniała uroczystość, która dzięki obecności Jego Eminencji nabiera z każdym rokiem coraz to wspanialszych rozmiarów. Łączy ona nas byłych więźniów politycznych we wspólnej modlitwie do Tej, dzięki której udało nam się przeżyć tą straszną gehennę. Bo trzeba wiedzieć, że tylko modlitwa do Matki Najświętszej, którą w obozie sobie ułożyłem i do dziś ją odmawiam sprawiła, że jestem dzisiaj jeszcze przy życiu i dzięki niej, choć bardzo krótkiej, pokonuję wszelkie przeciwności losu. A oto ona:

Panno nad pannami, matko Bożego Syna
Bądź zawsze, zawsze z nami, Tyś radości przyczyną
Gdy pod ciężarem krzyża łamiemy się we dwoje
Bo wiemy, że się zbliża Twa pomoc i serce Twoje.

Nikt nie zna mocy tej modlitwy oprócz mnie. Tylko dzięki niej zostałem z obozu zwolniony w m-cu kwietniu 1944 r.

Bo jak to jest możliwe, aby mnie, brata ks. Jana Machy, ściętego 3.12.1942 r. w więzieniu w Katowicach za działalność antyhitlerowską, gestapo pisząc w nakazie mojego aresztowania cytuję „war in eine Polnische Geheimorganisation als Gruppenführer hohvereterisch betätigt, zwolniło z obozu.

W obozie tym byłem jednym z wielu świadków zgłoszenia się na śmierć bł. Ks. Maksymiliana Kolbe. Sam trzykrotnie stawałem do selekcji bloku z którego uciekł więzień. Wiadomo, że za jednego uciekiniera wybierano 20-30 więźniów na śmierć głodową lub przez rozstrzelanie. W maju 1942 r. chorowałem tam na tyfus plamisty i ważyłem 42 kg. Zaraz po spadku temperatury zostałem poddany eksperymentowi pseudomedycznemu, będąc jednym z 10-ciu wybranych do eksperymentu z pośród 70 chorych znajdujących się na bloku 20. To, że w tym czasie Ne było na bloku selekcji chorych do gazu a również i to, że nie poszedłem z kolegami na „rozwałkę” dnia 12.6.1942 r. (jako 100 zakładników z transportów śląskich). Inni może by powiedzieli, że to szczęście, przypadek lub przeznaczenie. Ja natomiast twierdzę, że to ta moja modlitwa do Matki Najświętszej i stawiennictwo mego brata, który na pewno się za mnie modlił w lochach więziennych. Kiedy dnia 20. kwietnia 1944 r. zwolniono mnie z obozu i zameldowałem się na gestapo w Katowicach (taki był przepis) szef tego gestapo nie mógł zrozumieć, że ja jeszcze żyję. Mówił do mnie – jak to możliwe, że ty polsko świnio jeszcze żyjesz. Ty masz pójść do domu, nie to niemożliwe. A jednak po długich prawie godzinnych telefonicznych rozmowach z niewiadomymi osobami wypuścił mnie do domu, wskazując miejsce Pacyna dworcu kolejowym w Starym Chorzowie i nakazując mi dzienne meldowanie na policji mej obecności w Chorzowie. I wreszcie, kiedy w sierpniu 1944 r. powołano mnie przymusowo do wojska niemieckiego, będąc na zachodnim froncie, uciekając dnia 26.12.1944 r. do aliantów zostałem ciężko raniony i groziła mi amputacja prawej nogi (gangrena) dzięki wspomnianej modlitwie dostałem się do amerykańskiego polowego szpitala we Francji (Luson) w którym zastosowana penicylina uratowała moją nogę. Czyż to nie sprawa matki Najświętszej i ściętego mego brata Jana, z którego wstawiennictwem zostałem wysłuchany? Pisząc o tych sprawach z których dotychczas nikomu się nie zwierzyłem, proszę Jego Eminencję nie sądzić, że jestem świętoszkiem, daleko mi do tego, mam też swoje ludzkie grzeszki. Jestem i dawniej tez byłem lekkim człowiekiem popełniającym wiele grzechów i błędów spowodu mej słabości. Musze jednak obiektywnie stwierdzić, że modlitwa do matki Najświętszej i to sprawiła, że jeszcze żyję i mam sposobność do czynienia pokuty i poprawy. A matka moja licząca obecnie 87 lat mimo stracenia jej kochanego syna i szykan hitlerowskich zbirów prosząc go w modlitwie o pomoc nie załamała się, lecz żyje i opiekuje się rodziną i wnukami.

Smutne doprawdy jest tylko to, że większość ludzi zapomina o naszych śląskich prawdziwych bohaterach i męczennikach a do takich zaliczam brata mego ks. Jana Machy, który nie wahał się brać lanie bykowcem po 120 uderzeń na raz od których gniło mu ciało. Mało, modlił się nawet za oprawców i jeden z nich wyraził się dosłownie cytuję: „ten ksiądz Macha to albo wariat albo też święty”. Czegoś podobnego jeszcze nie spotkałem. To są fakty. Inni bohaterzy klerycy Goertler, Rydrich, Kawka Antoni, który idąc na rozstrzelanie woła „Jeszcze Polska nie zginęła”.

Nie wiem czy to jest możliwe, aby ta modlitwa więźnia nazwijmy ją „bezimiennego więźnia” mająca taką moc mogła by być odmawiana przez duchowieństwo na takich uroczystościach kościelnych jak rocznice wyzwolenia obozu Oświęcim-Brzezinka lub pielgrzymce mężów do Piekar Śląskich.

Kończąc bardzo proszę Jego Eminencję nie ujawniać mojego nazwiska ani też podawać gdziekolwiek mojego nr. obozowego, gdyż mógłbym być przez ludzi wyśmiany a co gorsze niewłaściwie zrozumiany. Niech ten list będzie naszą wspólną tajemnicą
z Bogiem

wspomnienia